Zdążyło uciec siedmioro, może ośmioro dzieci. Jeden z chłopców właśnie wyskakiwał z wagonu, gdy złowroga istota położyła swoją suchą, poznaczona bliznami dłoń i z całej siły na nią naparła.
Do dziś nie wiem jakim cudem, ale udało mi się spowolnić ich ruch jedną dłonią, jaką zdążyłam ku nim sięgnąć. Przez jedną, krótką chwilę na twarzy Maszynistki pojawiło się zdumienie. Miałam wrażenie, że do tej pory jedynie się ze mną bawiła, a wtedy, przez jedną krótką chwilę udało mi się ją zaskoczyć. Choć wykrzywione w grymasie zdziwienia oblicze było chyba jeszcze bardziej przerażające, przywoływanie w pamięci jej widoku sprawia mi satysfakcję.
Niestety, udało się mi ją powstrzymać ledwie na ułamek sekundy, w ciągu którego chłopak wybiegł z wagonu. Na pozostałych nie starczyło już czasu – siedziele śmiertelnie przestraszeni, stłoczeniu, mogąc się tylko dręczyć przewidywaniami dla siebie i swoich przyjaciół. Wydawało mi się, że tuż przed tym, jak drzwi zatrzasnęły się, a trzy palca moje prawej dłoni zamieniły się w krwisty wachlarz kości, skóry i powykręcanych żyłek, kątem oka zobaczyłam oczy uwięzionych dzieci. Tak jak 22 lata wcześniej… A wśród nich te jedne, najbardziej mi drogie. Oczy małej Ady.
Wrzasnęłam nie tylko z bólu, ale i rozpaczy. Maszynistka odepchnęła mnie, pozostawiając tuż pod moim piersiami znamię w kształcie jej chudych, powykręcanych dłoni. Uderzyłam głową o szynę. Wszystko zaczęło mi się zlewać w jedną, kolorową plamę, doprawioną dzwonieniem w uszach i swądem spalonego ciała z mojej piersi.
Maszynistka chyba coś krzyczała, w nieznanym mi języku. Dzieci chyba uciekały. Wszystko było takie rozmazane…
Po chwili jednak przed oczami znów stanęła mi Ada. Wbiłam sobie paznokcie w dłonie. Nie pomogło. Powinnam czuć ból w prawie każdym zakamarku ciała, a w tym czasie umysł sugerował mi, że tor kolejowy to najwygodniejsze miejsce do ucięcia sobie drzemki. Nie poddałam się jednak. Nie mogłam. Podniosłam dłoń do piersi i znów wbiłam paznokcie. Tym razem w ranę wypaloną głęboko w mojej skórze. Zabolało. Z początku delikatnie, potem ostro i ostrzegawczo, a w końcu z całą mocą, przypominając mi boleśnie o brakujących palcach, obtłuczonej głowie i kilkunastu innych ciętych ranach na moim ciele. Zaklęłam w myślach, z trudem dźwigając się z torów. Chwiejąc się i obstawiając, czy uda mi się ustać, czy przywitam się z podłożem znacznie szybciej niż myślałam, przez chwilę żałowałam, że nie poszłam za głosem umysłu i urządziłam sobie sjesty na środku torów. Kiedy jednak odzyskałam równowagę i splunęłam ciemnoczerwoną krwią, żałowałam już trochę mniej.
Maszynistka stała niedaleko ode mnie. Jej oczy obracały się wokół głowy, odsłaniając puste, wysuszone oczodoły. Jej usta wypowiadały słowa w obcym, niemożliwym do translacji języku – pełne były warczeń, jęków, skowytu i gulgoczących, gardłowych ni to spółgłosek ni samogłosek. Obróciłam się za siebie. Dzieci stały w zwartej grupie, część z nich ze świeżymi ranami na ciele, wszystkie zaś z oczami wpatrzony beznamiętnie w niebo.
– Ty suko! – krzyknęłam i ruszyłam na nią, na tyle szybko, na ile potrafiłam.
Zamachnęłam się na nią pięścią, celując w głowę. Zanim jednak cios doszedł celu, Maszynistka uchyliła się, tuż po tym, gdy jej oczy magicznie wróciły na swoje miejsce. Przez jedną krótką chwilę znajdowałam się jednak tuż przy niej. Poczułam swąd jej ciała (przypominał trochę żółć zmieszaną z zepsutym jajkiem) i zobaczyłam, że pod klatką piersiową ma bliznę. Kropka w kropkę taką jak moja. I wtedy zrozumiałam.
Gdy się wyprostowała, zamachnęła się w powietrzu ręką, zadając mi kolejną ranę. Ale, teraz widziałam to dokładnie, w tym samym momencie, w tym samym miejscu na jej ciele pojawiła się nowa blizna. Za trzecim czy czwartek razem, widząc, że tym razem celuje w twarz, szybko się obróciłam. Potworny ból rozerwał moje oko. Mimo to drugim wpatrywałam się w Maszynistkę, która z wielkim zaskoczeniem syknęła. Nie byłam pewna czy z bardziej z bólu czy z frustracji – podejrzewałam jednak, że z powodu tego drugiego. Na miejscu jej oka pojawiła się zaschnięta zgorzelina w niemal zupełnie pustym oczodole.
Gdy wysyczała kilka zdań w swoim plugawym języku, zapewne równie bluźnierczych co te zawarte w Necronomiconie, uśmiechnęłam się. Mimo bólu, krwawienia i całego tego kołowrotka, jaki obracał się w mojej głowie niczym zepsuty diabelski młyn. I wtedy ona zrozumiała, że ja wiem. W ostatnim akcie wściekłości wypaliła mi pod piersiami odcisk swojej dłoni raz jeszcze. Niemal w tym samym miejscu, tyle, że głębiej. Swąd spalonej skóry rozdrażnił mi nozdrza prawie tak mocno jak receptory bólu cały mój układ nerwowy.
Maszynistka w tym czasie, lekko zginając się w pół, wskoczyła, a raczej wleciała na wagon, który zaczął się poruszać. Nie mogąc na to pozwolić, chwyciłam metalowe uchwyty i próbowałam zatrzymać.
– Nie, nie, nie! Nie uciekniesz mi! Nie uciekniesz! – syczałam przez zaciśnięte zęby.
Jednak wagon poruszał się coraz szybciej i szybciej. W końcu nie mogłam już biec, moje nogi więc zwisały bezwładnie, ścierając się do krwi, co prawdę mówiąc i tak nie pogarszało za bardzo mojego stanu. W pewnym momencie, kiedy ten piekielny pociąg-niepociąg trafił na niezbyt dobrze dopasowane łączenia szyn, mimowolnie puściłam uchwyty.