– Najlepsze jest to, że świat się nie zmienia.

– Nie? Jak to?

Znane twarze w zasięgu wzroku.

– Bo wszystko co jest to tylko odbicie czegoś, co było już kiedyś.

Dziwna pewność swoich racji.

– Odbicie?

Chwila chwiejnej zadumy.

– No, takie jakby, jakby…

Różnobarwna mgła przed oczami.

– Musimy go odprowadzić.

I głosy nad głową.

– Stary, dasz radę sam iść?

Nieudolna próba artykulacji.

– Dobra, Adam, to gdzie on mieszka?

* * *

Powitał go okropny, tępy ból głowy i uczucie suchości w ustach.

– Gdzie jest woda? – wychrypiał sam do siebie, próbując dźwignąć się z łóżka – bezskutecznie.

Choć obracanie głowy przyprawiało go o męki, rozejrzał się po pokoju. Upewniwszy się, że znajduje się we własnym domu, uśmiechnął się lekko do siebie. Pierwsza dobra wiadomość – pomyślał. Zastanawiało go tylko, czemu leży pod dywanikiem z przedpokoju, na dodatek całym uwalanym błotem. Nie chcąc jednak pozbawiać się jedynego okrycia w zasięgu ręki, postanowił odłożyć rozwikłanie tej tajemnicy na później. Przynajmniej do momentu, kiedy zwilży suche wargi choć kropelką wody. Choć kropelką… Znów narażając się na pulsujący ból karku, zwrócił głowę w kierunku lodówki. Kraina chłodu i czystej wody – oaza przyjemności na tym przypominającym dla niepoznaki dom ponurym padole cierpienia. W myślach obliczał, ile kroków dzieli go od upragnionego napoju. Jeden, dwa, trzy, cztery… Skończył na siedmiu, może ośmiu, jeśli będzie jedynie powłóczył nogami. Zebrawszy w sobie wszystkie siły, dźwignął się z trudem na łokciach i pełnym determinacji wzrokiem spojrzał na lodówkę. Trwał tak przez chwilę w pełnym napięcia bezruchu, oczekując być może jakiejś pomocy od nieznanych sił, jednak kiedy ta nie nadeszła, opadł ciężko na łóżko. Za daleko – pomyślał i na powrót pogrążył się w wyzwalających od wszelkiego bólu objęciach Morfeusza.

* * *

– Na pewno możesz iść sam?

Zaniepokojony brunet z pewnym trudem wyrzucający z siebie kolejne słowa.

– Sebek, mówię do ciebie!

Obok wyższy blondyn regularnie wychylający swoje szczupłe ciało z położenia równowagi.

– Mogęęę. Ale chcę…

Bardzo dobrze znany głos wydobywający się z nieustalonego miejsca.

– Czego chcesz?

Niewrogo zabarwione pytanie.

– Pić. Jeszcze trochę…

Niepewne spojrzenia spotykające się w jednym punkcie.

– Nie jestem pewien, czy to…

Gwałtowny ruch i przyjemny dotyk zimnego szkła.

– A ja jestem.

Próbujące wydostać się z oczodołów ślepia bruneta.

– Jezus Maria, on tego nie przeżyje.

Odgłos dawno wymarłego gada mający w założeniu imitować śmiech.

– Bo wszystko co jest, już kiedyś było…

* * *

Obudził się po bliżej nieokreślonym czasie, który jednak okazał się wystarczający do zregenerowania sił. Przynajmniej na tyle, żeby podjąć wyczerpującą wędrówkę w stronę lodówki. Wędrówkę, która zakończyła się pełnym sukcesem, choć została okupiona jeszcze bardziej nieznośnym bólem głowy. Sebastian wiedział już, że to, co się w niej znajduje, po prostu musi za chwilę eksplodować. Modlił się tylko, żeby stało się to jak najszybciej. Oczekując pogrążenia się w niebycie, podniósł do ust delikatnie oszronioną butelkę mineralnej. Choć pierwsza fala podchodzącej mu do gardła treści żołądka o mało nie zwaliła go na kolana, twardo wlewał w siebie kolejne mililitry ożywczej wody. Kiedy wreszcie skończył, uśmiechnął się do siebie i powiedział do pustego pokoju nieswoim głosem.

– Czuję się już lepiej!

Chwilę później pochylał się już nad sedesem, dzieląc się z nim swoim wczorajszym posiłkiem.

Kiedy wyszedł z łazienki, zdawało mu się, że nawet dźwięk jego własnych kroków rozrywa mu bębenki w uszach. Nie mogąc dłużej narażać się na oddziaływanie takiego hałasu, ponownie rozłożył się na łóżku, tym razem jednak zdobywając się na wysiłek zrzucenia dywanika na ziemię i zastąpienia go wyjętym ze skrzyni na pościel kocem. Gdy wreszcie, z trudem powstrzymując kolejną falę wymiotów, zamknął oczy, z zadowoleniem stwierdził, że ruch uliczny musi być dzisiaj wyjątkowo słaby, gdyż nawet w tym stanie w ogóle go nie słyszał. Zanim zdążył zastanowić się, która właściwie jest godzina, ponownie zasnął.