Kiedy wrócił na Kaponierę, zastał wszystko w dokładnie takim samym stanie jak poprzednio. Nie paląc się za bardzo do powrotu do domu (im dłużej wędrował po opuszczonym mieście, tym mniejszą miał nadzieję na złapanie czegoś w eterze) postanowił jeszcze zajrzeć na dworzec. Jak przewidział, nie zauważył tam żywej duszy, jednak kiedy wpatrywał się w prowadzące gdzieś w nieodgadnioną dal kolejowe tory, zdawało mu się, że słyszy jakiś dziwny, niesamowicie odległy metaliczny dźwięk, który przypominał mu jakieś wezwanie. Wezwanie, które kiedyś, gdzieś już słyszał. Wezwanie, które… Złapał się za głowę – powrotowi wspomnień z ubiegłej nocy towarzyszył fizyczny wręcz ból.
* * *
– Zabrudziłeś mu chodnik.
Obojętność wobec dewastacji znajomego przedmiotu.
– Dobra, trudno, rzućmy go na łóżko.
Niezbyt przyjemne kołysanie treści żołądka.
– Dobra, niech śpi. A co z tym?
Dźwięk przelewającego się w szklanej butelce płynu.
– Wsadź mu do lodówki, może…
Odległe wycie zgrzytającej maszynerii.
– Co to jest?
Zdziwienie w znajomym głosie.
– Nie wiem, pewnie…
Nie tak odległe wycie zgrzytającej maszynerii.
– Stary, to mnie naprawdę przeraża. To…
* * *
Kiedy doszedł do siebie, był już pewny, że cokolwiek sprawiło, że z miasta zniknęli wszyscy ludzie, przyszło lub przyjechało torami. Tak dobrze znane zardzewiałe żelastwa zdawały mu się teraz uosobieniem jakiejś dziwnej, nieludzkiej siły. Wzdrygnął się. Jakkolwiek chciał się dowiedzieć, co się naprawdę stało, to jednak nie zamierzał przebywać w okolicy torów ani chwili dłużej. Nie oglądnąwszy się nawet za siebie, ruszył w kierunku domu.
Tak, jak się spodziewał, nie udało mu się złapać żadnej stacji, a telewizor sąsiada na każdym kanale pokazywał tylko irytujący biało-czarny śnieg. A więc był całkowicie odcięty od świata. Nie istniało już żadne medium, z jakiego mógłby się dowiedzieć czegokolwiek na temat wczorajszej katastrofy (bo chyba tylko tak można nazwać nagłe zniknięcie mieszkańców całego miasta, a kto wie czy i nie całego kraju). Nie wiedział co miał zrobić. Aby nie popaść w uczucie kompletnej beznadziei, pogrzebał w stosie płyt z filmami i wyciągnął stamtąd „Gran Torino” z Clintem Eastwoodem (oglądanie jego ulubionego aktora w akcji zawsze poprawiało mu humor), „Kac Vegas” (akurat ta komedia wydawała mu się dziwnie adekwatna do niewesołej sytuacji, w jakiej się znalazł) i „Matrixa” (stwierdził, że przyda mu się trochę wiary w siłę wiary). Po seansie zamierzał jeszcze przeczytać choć rozdział z książki o pewnym nigdy nie poddającym się nieśmiertelnym, jednak kiedy na ekranie jego laptopa pojawiły się końcowe napisy filmu braci Wachowskich, znajdował się już w innym świecie.
* * *
– Co robisz z tym dywanem? Zwariowałeś?
Śmiech wymieszany ze zdziwieniem.
– Chociaż nie będzie mu zimno.
Nieprzyjemny dotyk czegoś ubłoconego.
– Daj spokój. Zresztą chodźmy już stąd.
Coraz bliższy dźwięk metalicznego zgrzytu.
– Też ci się to nie podoba, nie?
Przerażenie wymieszane z dezorientacją.
– Nie, to… Musimy już iść.
Zagubienie przechodzące płynnie w beznamiętność.
– Masz rację. Ale on…
Próba nawiązania kontaktu…