O siedemnastej zaczęło padać. Gołąb, zapewne chcąc schronić się przed deszczem, gdzieś znikł, a Sebastian zdecydował, że nie pójdzie go szukać. W tak pustym mieście nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Chyba, że oprócz nich jest tu ktoś jeszcze… Ta myśl nie dawała mu spokoju.
Jeśli pozostał on i ptak, być może udało się to jeszcze komuś. Kto wie, czy wskazówką nie było kalectwo stworzenia. Nie potrafiło ono latać, a więc… To bez sensu – skarcił się w myślach. Przecież ludzie nie latają, a zniknęli. Wszyscy. Tu musi chodzić o coś innego. Jeśli w ogóle o coś chodzi. Pogrążając się w takich niewesołych rozmyślaniach nawet nie zauważył, że właśnie minął kolejne otwarte na oścież drzwi. Po chwili przystanął i przyglądając im się, wpadł na pewien pomysł. Skoro tyle drzwi jest otwartych, może spróbować poszukać w nich czegoś, co pomogłoby mu wyjaśnić zagadkę zniknięcia wszystkich ludzi (a także innych żywych stworzeń)? Oczywiście musiałby na to poświęcić bardzo dużo czasu, ale przecież czego jak czego, ale tego mu akurat nie brakowało…
Szukał do wieczora, jednak nie znalazł niczego konkretnego – wszystko wskazywało na to, że nagle, w środku nocy, wszyscy po prostu wyszli i zniknęli. Kompletnie nie trzymało się to kupy, ale tak właśnie musiało się stać. Wiedząc, że nie ma sensu szukać po ciemku, zaraz przed zapadnięciem zmroku, Sebastian wrócił do domu. Skąpane w strugach wody ulice wyglądały jeszcze smutniej niż wcześniej, a kiedy dodatkowo spowiła je rozjaśniona nielicznymi światłami noc, nawet dorosłemu mężczyźnie zdawały się po prostu przerażające.
* * *
– Trzeba go trochę popilnować.
Troska walcząca o lepsze z niepewnością.
– Trzeba iść. Da radę.
Zgrzytliwe dźwięki przejmujące do szpiku kości.
– Na pewno?
Metaliczny zew.